Gdy uciekałem do Polski przed rosyjskimi bombami spadającymi na moją Ukrainę, nie wiedziałem, że moja prababka, Antonina Bielecka pochodziła z Konina. Z miasta, w którym, jak los chciał, ja i Amelia znaleźliśmy spokój i nowy dom.
Jestem bliźniakiem zapomnianym. Moją obecność w brzuchu mamy odkryto 45 minut po narodzinach mojego brata. Wyobraźcie sobie jaka była zaskoczona, gdy odpoczywając po porodzie usłyszała, że zaraz czeka ją następny.
Uczyłem się raczkować 2 razy. W pierwszym roku życia i w… 17-tym. Po tym jak skoczyłem do rzeki, uderzyłem głową w kamień i złamałem kręgosłup. Przez kolejnych 7 lat ćwiczyłem po 6-8 godzin dziennie. Stworzyłem też ośrodek rehabilitacyjny. Dla mnie i innych osób niepełnosprawnych w moim mieście, Szepietówce. Wszystko robiłem z nadzieją, że kiedyś stanę na nogach. Zrozumiałem, że to mrzonka po obozie aktywnej rehabilitacji. Tam poznałem ludzi takich jak ja – na wózkach. I nie takich jak ja. Bo oni prowadzili własne biznesy, podróżowali, mieli rodziny. Zrozumiałem, że na wózku muszę żyć, a nie tylko ćwiczyć.
Rodzice i znajomi „podcinali mi skrzydła”. „Jaka firma? Jaka rodzina? Ty nie dasz rady! Żyj sobie cicho z renty i już!” Nie chciałem. Otworzyłem sklep ze sprzętem dla osób niepełnosprawnych. Najpierw uzbierałem pieniądze na laptopa, żeby tę firmę prowadzić. Potem kupiłem 2 używane skutery. Niestety, były zepsute. Straciłem pieniądze. Pożyczyłem więc od brata i kupiłem kolejną partię towaru. Dorobiłem się sklepu i magazynów w 6 miastach. Przez wojnę zostały tylko 2 i nie działają dobrze.
Prawa jazdy nie chcieli mi wtedy wydać, bo jestem tetraplegikiem. Stawiłem się przed komisją. Wziąłem do dłoni ekspander do ćwiczeń i zgiąłem go. 30 razy! Lekarz zgiął ekspander 2 razy. A potem wydał zgodę, aby prowadził auto.
„Moja Amelka”. Pod takim hasłem wpisałem jej numer do telefonu. To była miłość od… połowy wejrzenia. Bo spojrzałem na nią tylko jednym okiem i wiedziałem, że będzie moja. Tak wykorzystałem państwowy voucher na pobyt w sanatorium na Krymie.

Amelia miała 15 lat, gdy dostała udaru. Na przyjęciu urodzinowym podniosła małą dziewczynkę. Na drugi dzień już nie stanęła na nogi. Ćwiczyła i uczyła się w domu. Skończyła studia medyczne i pracowała w miejskiej przychodni zdrowia. A potem poznała mnie i się zakochała.
Kupiłem auto, pierścionek i garnitur. Pojechałem do rodziny Amelii. Przyjęli mnie serdecznie i oddali mi Amelię za żonę. Potem było trudniej… Szukaliśmy dla nas domu z dala od rodziców. I moich i Amelii. Nie stać nas było. Na rok zamieszkaliśmy w domu babci Amelii w Wołczańsku. Czuliśmy się jak w klatce. Nie pozwalano nam na samodzielność. Gdy znaleźliśmy dom w Baranówce, nikomu o tym nie powiedzieliśmy. Wyremontowaliśmy go i przenieśliśmy się tam w tajemnicy.
Wybuchła wojna… Kiedy wojsko rosyjskie pojawiło się na autostradzie Żytomierz-Kijów, w naszej Baranówce (70 km od Żytomierza) przestało być bezpiecznie. Zabraliśmy trochę rzeczy, przyjaciół Julię i Igora, i uciekliśmy. Najpierw do centrum paraolimpijskiego kilka kilometrów od granicy ze Słowacją. A potem do Polski. Dołączyli do nas Maxim i Lena.
„Jedźcie do Konina”. Poradził przyjaciel, Sebastian, polski rugbysta na wózku, gdy dowiedział się, że szukamy miejsca na przeczekanie wojny. Znaleźć je nie było łatwo. Było nas 6, w tym 5 osób niepełnosprawnych. Najpierw zamieszkaliśmy więc w Blues Hostelu, w którym Fundacja PODAJ DALEJ przygotowała nam schronienie. Potem znalazła niezależne mieszkania w mieście i pracę. Zapewniła też rehabilitację.
Tęsknimy za Ukrainą. Wrócimy do niej, gdy tylko przestaną na nią spadać rakiety. Jednego jesteśmy pewni. Trafiliśmy do Polski i żyjemy tutaj tak jak inni ludzie, dlatego, że już w naszym domu, wywalczyliśmy swoją samodzielność.
