Dużo się dzieje w Akademii Życia. Nie ma wakacji. Nie ma czasu do stracenia. Wszyscy Uczestnicy Akademii są bardzo mocno zmotywowani i z wielkim zaangażowaniem osiągają kolejne cele. Życie Akademii widziane ich oczami nie zawsze wygląda tak samo. Oto jak podsumowała je Karina i Bartek.
Ale to już było…
Piątkowym popołudniem nasz kuchnia została licznie oblężona przez ”starych akademickich wyjadaczy”. Kilka godzin później wszyscy zebraliśmy się w COP-ie, gdzie zajadając przepyszne kanapki wspominaliśmy i dzieliliśmy się własnymi spostrzeżeniami, doświadczeniami i wspomnieniami, jakie wywarły na nas ogromne wrażenie i na zawsze wpłynęły na nasze życie. Następnego dnia wszyscy w indywidualnych grupach zorganizowali sobie czas wolny. Va cały dzień spędziła w plenerze na nadwarciańskich bulwarach zwieńczając go zamówioną pizzą.
Komora maszyny losującej jest pusta, następuje zwolnienie blokady
Nasze przypuszczenia się potwierdziły. Zostaliśmy wszyscy rzuceni na głęboką wodę. Stres i napięcie nie odpuszczało do samego końca. Jedni są zadowoleni, zaś inni przygnębieni, choć i tak dostrzegają światełko w tunelu i próbują na nowo odnaleźć się w odmiennych realiach.
Kto ma tyle wdzięku, co ja?
Tuż po powrocie z wyprawy do Łodzi w sprawie Kariny butów przyszła pora na metamorfozy. Każda z nas pokazała się od tej piękniejszej strony, którą na co dzień większość skrzętnie skrywa. Efekt końcowy był piorunujący. Wszystkie spisały się na medal, a w niektórych można doszukać się zadatków na fotomodelkę.
W poszukiwaniu kardiganu
Przyszła pora na test. Ja z Paulą miałyśmy za zadanie obrać cel podróży sprawdzającej nasze umiejętności, możliwości i wiedzę na temat poruszania się w terenie, korzystania z komunikacji miejskiej i orientacji w terenie z mapą w ręku. Przeznaczeniem wycieczki było Inter Marche i zakup wymarzonego przez Paulę kardiganu, co w rezultacie się udało, gdyż trafiłyśmy szczęśliwie na ulice Poznańską.
Czas relaksu, relaksu
Leniwa niedziela. Asystentka Klaudia zaproponowała nam, aby spędzić ten dzień na świeżym powietrzu. I tak wszystkie znalazłyśmy się na kocach w prawie ustronnym Mikorzynie. Relaks przy książce, to był strzał w dziesiątkę. To nic, że w tle dochodziły nas religijne śpiewy wiary. Dowiedziałam się, że hot-dogi z Orlenu są faktycznie tak pyszne, jak zachwalała Kasia.
Działo się w Działoszynie
Ostatni weekend widniał pod znakiem koncertów. Gdyby nie czujne oko i upór niezawodnej Majlens, to nasza grupa śmiałków z pewnością nie odważyłaby się pojechać na koncert zespołu happysad i Coma, aż do Działoszyna. Zabawa była przednia. W prawdzie cały czas byłam na nogach, za co dziś odpokutowuję, to i tak jestem szczęśliwa, że tak świetnie się bawiłam z resztą akademickich żuczków. Tym bardziej się cieszę, że nasza mała niespodzianka się udała, mimo że była organizowana tego samego dnia. Rano obudziłam się z myślą, aby zamówić dedykację od nas dla naszej kochanej Milenki na Jej urodziny, które obchodzi lada dzień. Do samego końca nie byłam pewna, czy to się uda. Manager zespołu, z którym to konsultowałam powiedział, że jest to do załatwienia, ale gwarancji nie dawał, ponieważ zespół – głównie wokalista ma w zwyczaju zapominać takie rzeczy. Na całe szczęście okazaliśmy się wybrańcami, ponieważ tuż po powrocie zespołu na scenę, aby oddać trzy bisowe wykonania padły właśnie te słowa, na które tak czekaliśmy. Radosny uśmiech na twarzy Milenki był bezcenny. Ten koncert będę wspominała latami. Z taką ekipą to nawet na koniec świata mogłabym wyjeżdżać na koncerty i żaden ból mojego zdania w tej kwestii nie zmieni.
Karina
A oto podsumowanie od Bartka:
Od 5 do 8 lipca rozpoczęła się moja 30-godzinna „rozgrzewka” na stanowisku trenera personalnego. W tych dniach odbyłem swoje pierwsze praktyki w Calypso, siłowni zaprzyjaźnionej z Fundacją. Moim opiekunem był okrutnie silny i utalentowany Marcin Racinowski – jeden z czołowych polskich ciężarowców. 4 dni fajnej, ciężkiej pracy. Przez pierwsze dwa Marcin pokazał mi przeróżne metody treningowe oraz zasypał garścią teorii. Przygotowywałem też plan dla naszych dziewczyn z Akademii, bo to one były swego rodzaju moimi królikami doświadczalnymi… Ale spokojnie, nic nikomu się nie stało, bo mamy łeb na karku i wiemy co robić. Tak właśnie minęły kolejne dwa dni.
Przeprowadziłem naszym akademickim niuniom fajny, usprawniający całe ciało trening. Wszystkie mówią, że im się podobało… Ale jaka jest prawda tego się już nie dowiem, może przeklinały mnie potem pod nosem, że nie mogą się ruszać. W ostatni dzień praktyk, również miałem pod sobą podopiecznego, jednak tym razem Andżelikę – znajomą Fundacji. Praca z klientem to sama przyjemność, bo nic nie buduje samooceny bardziej niż zadowolona osoba, która wychodzi spod naszych skrzydeł, a Andżelika właśnie taka była po wspólnym treningu.
20-29 lipca 2016 był to okres dla mnie ciężkiej pracy. W tych dniach zostałem powołany po raz kolejny do kadry narodowej na zgrupowanie, a następnie na turniej międzynarodowy w Holandii. Od 20. do 23. lipca solidna robota wykonana w Wałbrzychu. Aspekt taktyczny był tu głównym tematem. 23.07 późnym wieczorem wyjechaliśmy do Holandii na turniej. W Almere zameldowaliśmy się około godziny 10:00 następnego dnia. Całą niedzielę mieliśmy wolną, więc był czas na regenerację. 25. rozpoczął się turniej. Z rana trening taktyczny, a wieczorem mecz z Turcją, który niestety przegraliśmy. Kolejnego dnia powtórka z rozrywki, jednak tym razem naprzeciw gospodarzom. Tutaj gładko przeszliśmy – 20 punktów do przodu. 27. lipca ostatni mecz grupowy z Niemcami. Musieliśmy wygrać różnicą minimum 10 punktów, aby dojść do finału. Tak też się stało. 28. lipca rozegraliśmy mecz o pierwsze miejsce również z naszymi sąsiadami. Po zaciętych trzech kwartach, nasze chłopaki odblokowały się i ostatnia część meczu należała do nas. Zakończył się wynikiem 78-72 i równoczesną wygraną Polski. Pomimo, iż turniej był sprawdzianem dla Holandii, Turcji i Niemiec przed olimpiadą (Polska jako jedyny zespół na tych zawodach nie zakwalifikował się do Rio i tak naprawdę walczyliśmy o pietruchę), to my pokazaliśmy, kto zasługuje na miejsce w drodze do Rio.
Autorzy: Karina Kaczmarczyk i Bartosz Hollner