Urodziłem się w 1952 roku w małej wiosce o nazwie Racieńcice Kolonia Lubstów w centralnej Polsce(obecnie województwo wielkopolskie). Mając półtora roku zachorowałem na chorobę heinemedina. Podczas kąpieli weszła do pokoju moja babcia. Od tego dnia jak mówiła mama zacząłem chorować. Nie wiem czy się wtedy zaziębiłem, czy stało się coś innego, ale jeździłem jako mały chłopiec po różnych lekarzach, którzy leczyli mnie na to na zapalenie opon mózgowych. Choroba się jednak cały czas posuwała. Do 8 roku życia przebywałem w domu rodzinnym, Jako mały chłopiec pasałem krowy, a po południu spotykałem się z koleżankami i kolegami. Gdy byłem jeszcze niemowlakiem podobno po nocach mocno krzyczałem, babcia dawała mi wywar z makowin, żebym spał. Niektórzy lekarze mówili, ze to one mogły spowodować zatrucie organizmu, co przyczyniło się do powstania choroby.
Chciałbym opowiedzieć coś więcej o mojej chorobie: Jak mówiła moja mama już od urodzenia miałem takie dziwne ruchy rąk i nóg, a moje ciało całe drgało. Zacząłem bardzo późno chodzić, bo w wieku 3 lat dopiero. Te odruchy lekarze nazywają ruchami mimowolnymi, gdyż są one od nas niezależne, tzn ja nie mogę tego kontrolować. Nazwa choroby po łacinie jest tak skomplikowana i długa, ja nic nie rozumiem. Wiem tylko, że kiedy piję herbatę moje dłonie same drgają, przez to też nie mogę chodzić. Co jakiś czas jeżdżę na rehabilitację i mam różne ćwiczenia.
Co jakiś czas ta choroba się nasila i drgawki są tak duże, że nie mogę się ruszyć z miejsca. Trafiam wtedy do szpitala na leczenie. Tam biorę leki i znów mogę chodzić. Mam też kłopot z mówieniem. Czasem ludzie mnie nie rozumieją. Od 37 roku życia poruszam się o lasce, a teraz już muszę używać jednej kuli inwalidzkiej.
Wracam do mojego dzieciństwa. Choroba się rozwijała, a ja czułem się jak normalny wiejski dzieciak, który wariuje ze zdrowymi i niepełnosprawnymi jak Stasiu Olszewski, który cierpiał na padaczkę. Wszyscy bawiliśmy się razem bez względu na wszystko – miałem dużo przyjaciół. Mama brała mnie na Pirzok, oznaczało to darcie pierza. Wieczorem chodziliśmy z mamą na Pirzok. Spotykaliśmy się wszyscy u sąsiada i mamy darły pierze, a my bawiliśmy się z dzieciakami, albo graliśmy w karty. Od czwartej rano wyganiałem krowy, a o 20:00 wracałem i leciałem na wieś. W wieku ośmiu lat wyjechałem do szkoły specjalnej.
Skończyłem tylko 5 klas, ponieważ przyjechała moja mama i zabrała mnie do domu. Musiałem wrócić do domu, gdyż nie miał się kto opiekować moim młodszym rodzeństwem. Byłem najstarszy i na mnie spoczął ten obowiązek. Nigdy nie poznałem mojego ojca, ponieważ zmarł jak ja się urodziłem. W marcu przyszedł na świat Zbyszek, a w listopadzie odszedł Tadeusz mój ojciec. 1952 roku. Mama wyszła za mąż po raz drugi. Szkoła specjalna z internatem w Płakowicach koło Lwówka Śląskiego to pierwszy mój zakład, w którym mieszkałem. Komisja we Wrocławiu, zadecydowała, że nie nadaję się do normalnej szkoły, gdzie uczęszczają zdrowe dzieci. Płakałem jak nie wiem co. Szkoła była fajna, wspominam ją bardzo mile. W szkole zachorowałem na koklusz. W internacie mieszkałem przez 5 lat, przez ten czas poznałem nowych kolegów i koleżanki. Do południa mieliśmy zajęcia lekcyjne, a po lekcjach graliśmy w różne gry, albo lataliśmy, a to zbieraliśmy butelki, kiedy brakowało na cukierki, albo rwaliśmy. Na święta mama zabierała mnie do domu, podobnie całe wakacje spędzałem u siebie na wsi. Podczas wakacji robiliśmy wiele rzeczy, żeby zarobić pieniądze. Zbierałem butelki, rwałem tatarak, pomagałem robić maty. Ogólnie dzieciństwo mijało mi jak każdemu wiejskiemu dziecku.
Skończyłem 5 klas. Przyjechała po mnie matka i sam nie pamiętam dlaczego zabrała mnie ze szkoły. Od tej pory już tam się nie zjawiłem. Mama zabrała mnie do domu, ponieważ nie miał kto opiekować się młodszym rodzeństwem. Do osiemnastego roku nie chodziłem nigdzie do szkoły, zajmowałem się rodzeństwem i pomagałem w domu.
U siebie w domu czułem się wspaniale, aż do momentu gdy nie wiem czemu rozpaliłem na podwórku ognisko. Ojczym się strasznie zezłościł i zbił mnie mocno lejcami od konia. Pierwszy raz dostałem takie bicie. Bardzo mnie bolało i od tej pory nie mogłem się już z nim dogadać. Wtedy nie rozumiałem dlaczego tak dostałem, bo nie zdawałem sobie sprawy z nieszczęścia jakie mógłby spowodować ogień. Mama postanowiła, że muszę jechać do babci do Rucka, bo teraz się już z ojczymem nie dogadam.
Babcia mieszkała w bardzo ładnym domku, miała swoją krówkę, łąkę, ogródek. Bardzo lubiłem to miejsce. Starałem się we wszystkim pomagać babci. Pasałem krowę, pilnowałem kurczaków. Na wsi dzieci tak właśnie spędzały czas. Ciągle trzeba było w czymś pomagać. Pewnego dnia babcia pojechała do miasta po zakupy, a mnie zostawiła w domu. Miałem pilnować kurcząt. Próbowałem je razem pozbierać i nagnałem je do parownika a potem bezmyślnie zamknąłem. Kurczaki się podusiły. Po powrocie babcia się strasznie zdenerwowała i postanowiła, ze już dłużej nie mogę z nią mieszkać. Znów z mojej winy musiałem opuścić jakieś miejsce, które było dla mnie miłe. W Rucku miałem przyjaciół, z którymi się spotykałem i których lubiłem. Pojechałem do zakładu, z obawą co teraz będzie.
Babcia kiedyś przyjechała do domu rodzinnego i pyta mi się czy ty byłeś u komunii ja byłem zdziwiony. Pytam się babci co to znaczy komunia, bo ja w tej szkole nie przygotowałem się do komunii. Dlaczego mama się nie zajęła,nie wiem tylko babcia chciała. Ja przyjechałem do babci z domu rodzinnego na tydzień czasu,babcia mi się pyta,czy chcesz iść do komunii. Z babcią poszliśmy do krawca, którego znała, tam pojechaliśmy i wziął ze mnie miarę na garnitur i szył. Ja przyjechałem do domu i po tygodniu przyjechała babcia do mnie do domu i powiedziała kilka słów dlaczego mnie mama nie przegotowuje do komunii. Babcia była zła na mamę ze ona się musi zajmować moją komunią. Mama nawet niemiała czasu wyrobić dowodu. Rozumie mamę, że mama miała gospodarstwo ojczym nie był zaradny, ale ten dowód powinna mi wyrobić. Więc do babci, przecież ty jesteś jej wnukiem, to babcia ci wszystko załatwi. Moja mama tylko na kogoś liczyła. Babcia tego nie lubiła bardzo przecież ty masz matkę, która powinna o ciebie zadbać i do kościoła doprowadzić. Jak byłem dorosły to sam chodziłem do kościoła i nikt mnie nie prowadzał,ona się nie mogła mną zajmować bo miała swoje gospodarstwo i należała do innej parafii. Jak pojechałem do rudzka mał
ego to mnie babcia brała na rower i jechaliśmy kościoła jak byłem mały. Jak pojechałem do babci to popasałem krowę i narąbałem drzewa i wszystkie pieńki wyrugowałem i porąbałem i pomogłem przy sianie, babcia była zadowolona z mojej roboty.
Państwowy Dom Opieki Społecznej w Suchorączku okazał się dla mnie bardzo dobrym miejscem. To był zakład dla ludzi dorosłych. Był tam ogród i pola. Latem dyrektor pozwolił mi pracować przy młóceniu zboża. Zimą chodziłem na warsztaty, gdzie robiliśmy różne rzeczy. A to coś wycinaliśmy, a to zbijaliśmy skrzynki. Zawsze było coś do roboty. Gdy wracaliśmy oglądaliśmy telewizję, graliśmy w warcaby czy inne gry. Rano po śniadaniu sprzątaliśmy swoje pokoje. To był naprawdę bardzo dobry zakład i teraz marzę, żeby tam pojechać i jeszcze raz to wszystko zobaczyć i sobie przypomnieć te czasy, bo one nie były najgorsze w moim życiu.
Nie wiem dlaczego babci zależało, żebym przeniósł się do takiego domu, gdzie są ludzie umysłowo chorzy. Teraz sobie myślę, że chciała się zemścić za te kurczaki, ale nie wiem do końca. Babcia pojechała do lekarzy, żeby wystawili mi zaświadczenie, że jestem osobą chorą umysłowo, i wtedy mnie przeniosą do innego domu. Lekarze takie zaświadczenie wystawili. I od tej pory ciągnęło się za mną prawie przez całe życie, że jestem głupi. Urzędnicy w województwie postanowili mnie przenieść do domu dla właśnie takich osób. Ja chciałem zostać. Ile można się przenosić w różne miejsca. Tam pracowali dobrzy ludzie, których polubiłem, miałem tu pracę, jakieś zajęcie, nie nudziłem się, była bardzo dobra atmosfera. Przyszło pismo z urzędu, że zostaję przeniesiony do Państwowego Domu Opieki Społecznej w Dębnie.
Nic gorszego nie mogło mnie spotkać!!!
Dębno było okropnym zakładem. Nigdzie nie można było wychodzić, a cały teren ogrodzony był siatką. Jak się spotykało innych ludzi to przez siatkę. Dosłownie jak w więzieniu. Ja nie lubiłem tego zakładu i personel nie lubił mnie bo uważali, ze jestem rozrabiaką. Pisałem wciąż do różnych urzędów, żeby mnie przeniesiono do innego domu, bo to nie jest miejsce dla mnie. Byłem tu trzy lata. Przez ten okres nie widziałem się z moją mamą. Myślałem, że nie wytrzymam.
Dopiero pewnego razu poznałem przez siatkę dwie panie, które obiecały, że będą mnie zabierać do młodzieżowego klubu na spotkania. Bardzo się ucieszyłem. Przez pewien czas spotykałem się z nimi przez siatkę, a one wypraszały u dyrektora wyjścia dla mnie. Tamten dyrektor było okropny, nie chciał się na to zgodzić, ale w końcu udało się. W klubie spotykaliśmy się na kawie, rozmawialiśmy, żartowaliśmy, tańczyliśmy. Czułem się jak normalny człowiek, a nie psychicznie chory, którego trzeba trzymać zamkniętego za siatką, bo coś jeszcze zrobi. To bardzo okropne uczucie być zamkniętym. Czułem się bardzo nieszczęśliwy, pomimo, że chodziłem do klubu. Napisałem przez opiekuna ostry list do mamy. Ten list miał poruszyć jej serce. Poprosiłem, żeby zabrała mnie na stałe do domu, bo ja już nie mogę tu wytrzymać. Mama się zgodziła. Wiem, ze kochała mnie bardzo i nasze stosunki zawsze układały się bardzo dobrze. Czasem tylko nie miała wyboru i musiała tak postępować, żeby mnie ochronić. Mama przyjechała po mnie i zabrała do domu rodzinnego. Nie ma jak to w domu. Naprawdę wierzcie mi! Mama była zdziwiona, kto napisał mi ten list? Ja się umówiłem z opiekunem, że nie powiemy nikomu, że to on pisał. To był dobry człowiek i bardzo mi wtedy pomógł. W swoim domu jest jednak najlepiej.
Nie mieszkałem w domu za długo. Znów wróciłem do zakładu. W Piłce skończyłem dwie klasy, ale potem zwolniono nauczycielkę i nie mogłem się dalej uczyć. Zacząłem pisać różne do Wojewódzkiej Opieki Społecznej w Gorzowie. Pisałem, że chcę się uczyć a pan dyrektor zlikwidował naszą szkołę.
Udałem się więc do Wojewódzkiej Opieki Społecznej w Gorzowie żeby mi wyjaśniono dlaczego zwolniono naszą panią nauczycielkę. i oni przyjechali do mnie wyjaśnić tą sprawę. Po rozmowie ze mną poszli do dyrektora, a potem znowu wrócili do mnie Odpowiedzieli mi, że nauczycielka musiała być zwolniona i to wszystko zależy od dyrektora.. Po tej aferze bardzo źle mnie traktowano. Podstępnie zabrali mi mój zeszyt, w którym opisywałem wszystko co się dzieje w Piłce. Dyrektor z personelem przeszukiwał nasze szafki jak nikogo nie było w pokoju. To było straszne chamstwo. Zmienił się dyrektor, ale szkoła nie wróciła i wszystko było jak dawniej. Któregoś dnia powiedziałem salowej, że jest pijana i wcale nie sprząta w naszym pokoju. Ona za to pobiła mnie szczotką. Znowu udałem się do Wojewódzkiej Opieki Społecznej w Gorzowie, żeby mi wyjaśnili dlaczego pani salowa mnie uderzyła. Sprawdzili to i napisali mi pismo, że ta salowa będzie zwolniona bo była pijana w czasie pracy i nie wolno bić mieszkańców. Dopiero jak przyszła nowa pani dyrektor zaczęło się coś w Piłce zmieniać. Założyli harcerstwo. Był jeden opiekun który podjął się zmiany. W harcerstwie byłem zastępowym i prowadziłem kronikę harcerską. Nowa pani dyrektor przychodziła do nas na pokój i interesowała się nami. Ja jednak chciałem pracować a tu nie było dla mnie pracy. Pieniądze kombinowałem w ten sposób, że niby paliłem papierosy i każdy z mieszkańców, kto palił dostawał je a ten kto nie palił dostawał cukierki. Ja że niby paliłem dostawałem papierosy, a potem je odsprzedawałem. Złożyłem podanie do Leszna o przeniesienie i pomogła mi moja mamusia. W tym zakładzie byłem od 1971 do 1977 roku. Pytałem jednego lekarza dlaczego ja jestem właśnie w tym zakładzie. Lekarz psycholog nie udzielił mi żadnej odpowiedzi tylko się zdziwił dlaczego tak się włóczę po zakładach takich jak Piłka. Lekarz mnie badał a pani psycholog tylko mi powiedziała te słowa jakby była moją matką to by mnie trzymała w domu, że nie widzi u mnie nic groźnego.
Potem z pomocą mamy przeniosłem się do Pakówki. Na początku nie było tu tak dobrze. Nie chcieli mnie puszczać samemu do domu. Musiała przyjeżdżać moja mama i podpisywać przepustki. Traktowano mnie jak umysłowo chorego, który sobie sam nie poradzi albo co. Ja miałem już ponad 20 lat. Pisałem do różnych gazet ogłoszenia, że poszukuje żony. I zapoznałem jedną dziewczynę z Wrocławia. Postanowiłem, że ją odwiedzę. We Wrocławiu. Jak się dyrektor dowiedział, że chce pojechać do niej to w dniu wyjazdu lekarz wziął mnie do gabinetu niby na badanie i dali mi zastrzyk nasenny. No i przespałem wyjazd. Potem przyjechała dziewczyna do mnie i dyrektor musiał ją wpuścić, a ja ją ugościłem. Ten lekarz to był w zmowie z dyrektorem i robił zawsze problemy. Jak przyjechała moja mama to nie chciał jej pozwolić, żeby się przespała. Cały czas coś się im nie podobało. Dopiero jak przyszedł pan dyrektor Wałkiewicz to wszytko zmieniło się na lepsze. Dostałem wreszcie prace. Przyjęty zostałem do zakładu w Rawiczu. Tam pracowałem na maszynie, głownie operowałem wiertarką. Wierciłem w tym zakładzie sztabki do maszyn rolniczych, a także grube sztaby, które szły za granice. Jeszcze ciąłem blaszki do wag. Produkcja wag była na teren Polski. Robiliśmy elementy, które wysyłano do Rawicza i tam je montowano. Pracowałem od godziny 7 do godziny 15, a o 10:15 było drugie śniadanie. Do pracy miałem ok. 100m. Była to praca przeznaczona tylko dla mężczyzn. Poznałem tam wielu kolegów i bardzo mile wspominam teraz ten czas. Miłe wspomnienia to przede wszystkim zasługa personelu, któr
y był tam bardzo dobry. Jednak ja ciągle marzyłem, żeby mieszkać w normalnym domu, samemu, a najlepiej z żoną. Chciałem mieć normalne życie.
Pewnego dnia poszedłem do pana dyrektora, a on powiedział mi, że dobrze by było żeby niesprawne osoby mieszkały w takich domach prywatnych, gdzie musiałyby sobie radzić same, a opiekunowie pomagaliby im tylko w sprawach, które są bardzo trudne do załatwienia. Dyrektor powiedział, że chciałby takie domy prowadzić dla niepełnosprawnych. Gdy się o tym dowiedziałem to założyłem książeczkę mieszkaniową i wpłacałem po kryjomu przed dyrektorem pieniądze. Pomagała mi Pani Marysia Chudowska, to ona chodziła i wpłacała mi pieniądze. Do końca nikt o tym nie wiedział tylko ja i siostra pielęgniarka. Chciałbym podziękować siostrze Marysi za pomoc dyrektorowi panu Wałkiewiczowi Stanisławowi za to, że mnie wspierał, pomógł urządzić mieszkanie. Bardzo się zdziwił, gdy mu powiedziałem, że mam książeczkę i chcę opuścić zakład i zamieszkać sam. Miałem to na co tyle lat czekałem własny kąt. Przyjechałem patrzę puste ściany i niczego nie ma, ale właśnie wtedy Pan Stanisław podał mi znów pomocną dłoń. Zawsze mogę na niego liczyć. Przywiózł mi meble pomógł je poskręcać i poustawiać. Miałem własny wymarzony dom, ale ni chciałem w nim mieszkać sam. Zacząłem szukać żony i pracy. Napisałem do "Życia i Zdrowia" ogłoszenie, że poszukuję kobiety, która chciałaby dzielić ze mną trudy życia. Dostawałem tyle ofert, ze nieraz cały dzień odpisywałem na listy. Tak poznałem Basię moją żonę. Basia mieszkała w Łowiczu. Jeździłem do niej co dwa tygodnie. Jak jechałem do niej pierwszy raz to w liście opisałem swój wygląd, żeby mnie poznała. Wysiadłem z pociągu a tu nikogo nie ma. Zasmuciłem się. Basia przyszła na stacje po dwóch godzinach i mi się pyta czy to jestem ja? Ja się wtedy odezwałem, że to ja i czekam na nią tu. Basia bala się mamy, żeby mnie nie wygoniła i poszliśmy do jej siostry. Siostra powiedziała, ze mam się nie martwić i przyjeżdżać bo ona nie ma nic przeciwko mnie. Ożeniłem się w 1987 roku. Chciałem znaleźć pracę, żeby zarabiać pieniądze na dom, ale wszędzie mi odmawiano. Pisałem pisma, jeździłem po zakładach w Koninie i Turku i nic. Postanowiłem, że muszę sobie jakoś radzić więc zacząłem pracować na własną rękę.
W latach dziewięćdziesiątych pracowałem dorywczo i przywoziłem z Łowicza rożne rzeczy w tym zegarki, walkmany i skarpetki, a tu w Koninie sprzedawałem. Handlowałem też warzywami. Dzień zaczynałem o 5 rano i szedłem na autobus. Jechałem do Wieruszewa przywoziłem warzywa. Wieruszew to miejscowość pod Koninem, gdzie warzywa uprawia się w szklarniach. Któregoś razu gdy sprzedawałem zegarki i walkmany pod Sezamem przyszło trzech chłopaków i mnie okradli. Ja nie mogę ani biegać, ani nawet szybko chodzić, więc nie miałem szans ich dogonić. Oni zresztą wiedzieli, że jestem inwalida i będzie mnie łatwo okraść. Pracownicy sklepu wezwali policję i pojechałem z nimi na komendę. Tam mnie przesłuchano, ale ich nie złapano. Zrezygnowałem z tego handlu, bo straciłem tylko pieniądze. A źli ludzie wykorzystają sytuację i okradną inwalidę, nie zwracają na to uwagi. Utrzymywaliśmy się z Basią z naszych rent i zasiłków z pomocy społecznej. Pracownicy socjalni nas odwiedzali, pytali się czego nam brakuje, opiekowali się nami. Odwiedzał nas też Pan Dyrektor z Pakówki i pomagał jak trzeba było. W międzyczasie nakręcono z nami film "Jakość życia", w którym występowały osoby mieszkające w domach pomocy społecznej, lub te które wyszły z zakładów. Życie nam mijało bardzo dobrze.
Basia chorowała na serce i po 9 latach zmarła. Znów zostałem sam. Pochowałem ją w Łowiczu, bo tak chcieli jej rodzice. Teraz jeżdżę do niej w odwiedziny. A ja musiałem sobie radzić sam. Pojechałem do Fundacji Mielnica, gdzie zapisałem się do Towarzystwa Walki z Kalectwem. Zacząłem jeździć na obozy rehabilitacyjne do Mielnicy. To są bardzo dobre wyjazdy dla osób niepełnosprawnych. Mamy tam różne ćwiczenia, zabawy, spotykamy się w swoim gronie. Poznajemy ciekawych ludzi z całego świata. Na tych obozach poznałem koleżanki z Francji i Czech. Teraz z nimi piszę listy.
Zapisałem się też do Dziennego Domu Pomocy Społecznej w Koninie, gdzie mam zajęcia i piszę swój pamiętnik, jeżdżę na różnego rodzaju wyjazdy. Turnieje Kręglarskie do Pleszewa, Zawody sportowe i inne. Ostatnio przystosowałem sobie łazienkę do moich potrzeb. Złożyłem podanie do Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych przy Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie w Koninie i przyznano mi pieniądze na ten cel. Teraz staram się o wózek inwalidzki bo coraz trudniej jest mi samemu chodzić, szybko się męczę i po dłuższej drodze strasznie boli mnie kręgosłup, że nie mogę już później w ogóle chodzić. Te wszystkie rzeczy załatwiam dzięki pomocy pracowników Dziennego Domu Pomocy Społecznej w Koninie. Tu nauczyłem się obsługiwać komputer i być może nigdy nie będę pracował, ale cały czas uczę się nowych, ciekawych rzeczy. Mogę teraz sam napisać list do przyjaciół, mogłem też napisać ten pamiętnik. Powstawał on bardzo długo i prowadziłem, wiele rozmów z panem Radkiem Karczewskim, który mi przy tym pomagał, obejrzeliśmy mnóstwo fotografii i przeczytaliśmy wiele listów po to, żeby przedstawić wszystko jak najdokładniej. Wielu rzeczy już nie pamiętam, wielu nawet nie chcę pamiętać bo były dla mnie przykre. Cały czas spotykam ludzi, którzy wykorzystują moją niesprawność i mnie oszukują.
Mam nadal swoje marzenia i w najbliższym czasie chciałbym znaleźć żonę, bo ciężko żyć samemu. Chciałbym, żeby była to taka osoba, która mnie nie oszuka, nie wykorzysta. Chciałbym również odwiedzić te wszystkie miejsca, w których mieszkałem. Bo choć mam z wieloma złe wspomnienia, to jednak było moje życie.
Pan Radek zadał mi pytanie. Zbyszku po co piszesz ten pamiętnik? Wtedy ja mu odpowiedziałem. Żeby ludzie poznali moje życie, żeby inni ludzie co mieszkają w domach pomocy społecznej zobaczyli, że można żyć w swoim mieszkaniu, tylko nie wolno się poddawać. Ja się jeszcze nie poddałem i nie poddam.
Napisałem znów do gazety, że poszukuję żony. Wiele pań mi odpisało i chce się ze mną spotkać. Niektóre mnie nawet odwiedziły. Spotkać kogoś i związać się z nim na całe życie to trudna sprawa. Boje się, żeby mnie nie wykorzystały. Wierzę, że kiedyś jeszcze znajdę tą jedyną. Póki co jestem sam i szukam cały czas towarzystwa. Poprosiłem Fundacje Podaj Dalej o przydzielenie mi wolontariusza.
Przychodzi teraz pani, która mnie bierze na spacery . Ta fundacja działa przy II Liceum w Koninie. Przewodniczącym fundacji jest Karol Włodarczyk. Chodzimy na zakupy i do kościoła. Brałem udział w białym marszu który rozpoczął się od Parafii Świętego Maksymiliana Kolbe, do pomnika Stefana Wyszyńskiego. Wówczas zapaliłem znicza przy ulicy Jana Pawla II. Wychodzimy z panią wolontariuszką na ćwiczenia. Na ćwiczeniach jeżdżę na wózku, i ćwiczę także przy drabinkach. Uczę się jak pokonywać krawężniki i jazdę wózkiem na czas. Pani wolontariuszka pomaga mi we wszystkich ćwiczeniach.
Na wakacje wyjechałem na turnus rehabilitacyjny do Brennej. Bardzo ładne miejsce. Zorganizowano nam wiele atrakcji. Mogliśmy pływać w basenie. Jeździliśmy na wycieczki. Byłem pierwszy raz na Słowacji. Przeszliśmy granicę i oglądaliśmy piękne gó
;rskie widoki.
Bardzo fajną atrakcją były zajęcia z jazdy konnej. Bardzo bałem się konia, a co dopiero jazdy na nim. Strach mi minął jak wsiadłem i zacząłem na nim jeździć. Opiekun mnie pilnował, koń był spokojny. To bardzo fajne uczucie .
Minął kolejny rok, a w moim życiu wydarzyło się wiele. Ciągle chodzę na zajęcia do fundacji Podaj Dalej. Codziennie jestem w Dziennym Domu Pomocy Społecznej. Od czasu do czasu piszę mój pamiętnik. Piszę jak coś się wyjątkowego zdarzy. Czekam na jakiś wyjazd, ale to dopiero chyba latem…
W czerwcu 2006 roku wyjechałem z Podaj Dalej na zawody żeglarskie osób niepełnosprawnych. W piątek wyjechałem z Konina z grupą szesnastoosobową. Mieliśmy przesiadkę w Poznaniu. Jechaliśmy 8 godzin. Na stację przyjechały po nas dwa busy. Pani z Podaj Dalej załatwiła nam dwa pokoje. Po rozpakowaniu poszliśmy nad jezioro popływać na łódkach. Potem była kolacja. Po kolacji poszliśmy do hangaru. Grała orkiestra, ludzie tańczyli. W sobotę rano poszliśmy na śniadanie. Po śniadaniu wszyscy udaliśmy się na molo na rozpoczęcie zawodów żeglarskich. Cały dzień spędziliśmy nad jeziorem. A wieczorem była kolacja pod niebem i gwiazdami i grilowanie do pierwszej w nocy. Te trzy dni to była dla mnie wielka przygoda. Nigdy nie byłem tak daleko. Ten ośrodek na Mazurach położony jest w lesie nad jeziorem. Żal było odjeżdżać.
W lipcu wyjechałem do Skęczniewa na Noc Świętojańską. Zrobiliśmy wianki i puszczaliśmy je na wodę. Potem był konkurs mody letniej i zabawa taneczna. Cały dzień byliśmy blisko jeziora. Była piękna pogoda, więc impreza się udała wspaniale. Mogłem sobie popływać na rowerku wodnym z panem Radkiem Karczewskim, który opiekował się naszą grupą. Mimo, że ten dom leży nad jeziorem, to nie chciałbym tam mieszkać 26.07. 2006 wyjechałem do Mielnicy.
Jak zwykle była bardzo miło obsługa, która dbała o nas. Szczególnie podobały mi się dziewczyny. Patrycja szczególnie mi się spodobała. Była grzeczna, uprzejma i zawsze służyła pomocą. Pływaliśmy na statku po Gople. Mieliśmy spotkanie z Neptunem, który musiał być na obozie, był zespół, który grał do pierwszej w nocy. Codziennie mogliśmy korzystać z ciekawych zajęć organizowanych przez opiekunów. Wieczorem były zabawy i tańce. Wszyscy uczestnicy się świetnie bawili.
Mielnica jest dla nas niepełnosprawnych. Tam można odpocząć i wszystkie troski zostawić. Mielnica przyciąga ludzi. Przyjeżdżają ludzie z całej Polski. Nikt tam nie jest sam. Ja jeżdżę po to żeby poznać swoją wybrankę, może kiedyś się uda. Jak się z kimś zaprzyjaźnię na turnusie to mi go potem bardzo brak. Po wakacjach zamierzam założyć sobie internet będę pisał maile i dzwonił do moich przyjaciół i czekał na następny wyjazd…
Mam komputer w domu i z nim teraz mogę wszystko: mogę pisać pamiętnik, maile do przyjaciół oglądać internet Często wspominam młodość. Mam 3 albumy zdjęć i tam wkładam zdjęcia ze wszystkich moich lat życia – przypominaną mi moją młodość. Pierwsze zdjęcia czarno białe wspominam ciepło. Zawsze, gdy wyciągam album i przeglądam i oglądam swoją podobiznę to mi się nie chce wierzyć że ja kiedyś taki młody byłem – zdjęcia chyba nie kłamią. Mam dużo zdjęć i dużo wspomnień z różnych miejsc w Polsce ale najcieplejsze są z Mielnicy. Szczególnie podoba mi się to zdjęcie z francuską koleżanką Mileną. Ten obóz był wyjątkowy, międzynarodowy. Poznałem wielu ludzi z całego świata. Niestety mam tylko 2 zdjęcia.
W lutym obchodzę jubileusz 20 lecia usamodzielnienia się, Omawiam z panem Radosławem i pracownikami Dziennego Domu organizację imprezy. Zrobimy ją w marcu. Zaprosimy moich przyjaciół z Pakówki, sąsiadów i mieszkańców Dziennego. Przyjechałem do konina 7 stycznia 1987 rok i tu mi się mieszka W koninie są ludzie życzliwi i chętnie mi pomogli.
Już 20 lat przebywam na wolności. Poprosiłem Pana kierownika o to by zaprosił prasę i telewizję, żeby pokazać moim niepełnosprawnym kolegom w dps-ach, ze można inaczej żyć. Przyjechali na uroczystość zrobili reportaż i napisali artykuł w Przeglądzie Konińskim. Przepisałem go do mojego pamiętnika. "20 lat temu niepełnosprawny Zbyszek Kubsik wybrał wolność Jako półtoraroczny chłopczyk zapadł na ciężką chorobę Heinego-Medina. Skończył pięć klas szkoły specjalnej i trafił do domu pomocy społecznej. W krótkim czasie ,,przeszedł,, pięć ośrodków. Choć miał poważane problemy z poruszaniem się i komunikowaniem marzył o samodzielności. W tajemnicy wpłacał na książeczkę mieszka niwą. W końcu umeblował własne gniazdko a przez ogłoszenie w gazecie znalazł żonę. Po jej śmierci zapisał się na zajęcia do Dziennego Domu Pomocy Społecznej Koninie. Dziś pisze pamiętnik, myśli o kolejnej panterce.
– Mam juz kogoś na oku – przyznaje – Umawiamy się przez, komórkę – dodaje.
Zbigniew Kubsik znany jest w Koninie od czasu do czasu można go spotkać robiącego zakupy czy spacerującego ulicami. Podpiera się kulą, a zwykle towarzyszą mu wolontariusze albo sąsiedzi.
W ubiegłą środę obchodził jubileusz 20- lecia usamodzielnienia na uroczystość przybył tez dyrektor ośrodka dla osób niepełnosprawnych w Pakówce, koło Leszna skąd Zbyszek jako pierwszy w historii pensjonariusz wyfrunął w świat.
Wybrał Konin, bo niedaleko się urodził.
– To bardzo aktywny człowiek- komentuje Radosław Karczewski kierownik Dziennego Domu w Koninie – Uczęszcza na zajęcia fundacji Podaj dalej, i Mielnica. Postępująca niesprawność nie przeszkadza mu w nauce. Dziś największym dla niego wyzwaniem jest napisanie pamiętnika.
– Robię wiele błędów, ale kierownik daje mi różne teksty. Przypisuję teksty piosenek. Umiem już tyle, że odważę się wysłać do przyjaciół – przyznaje.
Po sześciu godzinach spędzonych w DDPS Zbigniew Kubsik wraca do swojego mieszkanka i starć się żyć po swojemu. Odwiedzają go sąsiedzi, znajomi, wolontariusze, pracownicy opieki społecznej.
-Zbyszek ma w sobie szczególna pogodę ducha, która pozwala mu zjednywać sojuszników w walce z codziennymi problemami – tłumaczy Radosław Karczewski- Bez przerwy jest z nim sztab ludzi. Otwartość i ufność niestety wykorzystują też nieuczciwi tak było na przykład z montażem nowych drzwi. Jedna z tych firm widząc słabości niepełnoprawnego człowieka zamontowała je ale bez ram. Dziś Zbyszkowi brakuje tylko do szczęścia żony.
– Jaka by musiał być kandydatka? Ładna? – pytamy, kiwa głową Zbyszek. – Dobra – odpowiada. Błysk w oku zdradza, ze ktoś już jest, nie wiem co z tego wyjdzie, bo ono musi się jeszcze namyślić mówi Radosław Karczewski. To dobra chwila, żeby pamiętnik człowieka, który za cel postawił sobie samodzielność znalazł się w internecie- chcemy udowodnić innym, że mimo dysfunkcji można żyć w normalnym świecie obok osób pełnosprawnych. – Potrzebna jest tylko odwaga -komentuje.
– Zbyszek przewartościował mójsystem pstrzenia na osoby niepełnosprawne. Udowodnił ze jesteśmy wódom małej wiary są dąć, ze nasi podopieczni skazani są no DPS, przyznaje Stanisław Wałkiewicz dyrektor ośrodka w Pakówce, który jako pierwszy zrozumiał marzenie Kubsika o wolności. Za jego przykładem udało się nam usamodzielnić jeszcze 50 niepełnosprawnych.
Naciski na kręgosłup powodują, że Zbyszkowi coraz trudniej się poruszać, problemem stają się pods
tawowe czynności życiowe.
– Czy nie łatwiej w takim razie byłoby w ośrodku – pytamy.
– W życiu – odpowiada człowiek, który mimo choroby postanowił liczyć przede wszystkim no siebie.